Widzieliśmy, że za jeden z najważniejszych swych "atutów" w walce przeciw programowi marksistów rosyjskich Róża Luksemburg uważa argument następujący: uznanie prawa do samookreślenia równa się poparciu burżuazyjnego nacjonalizmu narodów uciśnionych. Z drugiej strony, powiada Róża Luksemburg, jeżeli przez prawo to rozumie się tylko walkę przeciw wszelkiej przemocy nad narodami, to odrębny punkt programu nie jest potrzebny, albowiem socjaldemokracja jest w ogóle przeciw wszelkiemu uciskowi narodowemu i nierówności praw.
Argument pierwszy, jak to niezbicie wykazał prawie dwadzieścia lat temu Kautsky, jest zwalaniem winy za nacjonalizm według zasady: kowal zawinił, a ślusarza powiesili, albowiem obawiając się nacjonalizmu burżuazji narodów uciśnionych, Róża Luksemburg faktycznie gra na rękę czarnosecinnemu nacjonalizmowi Wielkorusów! Drugi argument jest w gruncie rzeczy bojaźliwym umknięciem przed pytaniem: czy uznanie równouprawnienia narodowego zawiera w sobie uznanie prawa do oderwania się, czy też go nie zawiera? Jeżeli zawiera, to wynika stąd, że Róża Luksemburg uznaje zasadniczą słuszność § 9 naszego programu. Jeżeli nie zawiera—znaczy to, że nie uznaje ona równouprawnienia narodowego. Uchylanie się i wykręcanie nic tu nie pomoże.
Jednakże najlepszym sprawdzeniem wspomnianych i wszelkich podobnych argumentów jest zbadanie, jaki jest stosunek do tej kwestii różnych klas społeczeństwa. Dla marksisty sprawdzenie takie jest rzeczą obowiązkową. Należy brać za punkt wyjścia stan obiektywny, należy brać stosunek wzajemny klas co do danego punktu. Nie czyniąc tego, Róża Luksemburg wpada właśnie w ów grzech metafizyczności, abstrakcyjności, ogólnikowości, komunałów itp., o co na próżno usiłuje oskarżać swych przeciwników.
Chodzi o program marksistów rosyjskich, to jest marksistów wszystkich narodowości Rosji. Czy nie należy rzucić okiem na stanowisko klas panujących Rosji?
Stanowisko "biurokracji" (przepraszamy za wyrażenie nieścisłe) i obszarników feudalnych typu Zjednoczonej Szlachty jest ogólnie znane. Bezwzględne negowanie zarówno równouprawnienia narodowości, jak i prawa do samookreślenia. Stare, zapożyczone z czasów pańszczyźnianych hasło: samowładztwo, prawosławie, narodowość, przy czym przez ostatnią rozumie się tylko wielkorosyjską. Nawet Ukraińców ogłasza się za "obcoplemieńców", nawet ich język ojczysty jest prześladowany.
Spójrzmy na burżuazję Rosji „powołaną” do udziału—bardzo skromnego wprawdzie, ale bądź co bądź udziału we władzy, w systemie prawodawstwa i administracji "3 czerwca". Że październikowcy idą w danej kwestii faktycznie za prawicowcami— nie trzeba wiele słów. Niestety, niektórzy marksiści o wiele mniej uwagi zwracają na stanowisko liberalnej burżuazji wielkorosyjskiej, postępowców i kadetów. A tymczasem, kto nie zanalizuje tego stanowiska i nie wmyśli się w nie, ten nieuchronnie wpada przy omawianiu prawa narodów do samookreślenia w grzech abstrakcyjności i gołosłowności.
W roku zeszłym polemika "Prawdy" z pismem "Riecz" zmusiła ten główny organ partii kadetów, tak doskonale obeznany z kunsztem dyplomatycznego uchylania się od wyraźnej odpowiedzi na "nieprzyjemne" pytania, do poczynienia pewnych cennych wyznań. Wielce burzliwa dyskusja rozgorzała z powodu ogólnoukraińskiego zjazdu studenckiego we Lwowie, latem 1913 r. Przysięgły "znawca spraw ukraińskich", czyli ukraiński współpracownik pisma "Riecz", pan Mogilański zamieścił artykuł, w którym obrzucił najwymyślniejszymi wyzwiskami ("majaczenie”, „awanturnictwo” itp.) ideę separacji (oddzielenia) Ukrainy, ideę, o którą walczył narodowy socjalista Doncow i którą wspomniany zjazd zaaprobował.
Gazeta "Raboczaja Prawda", nie solidaryzując się bynajmniej z p. Doncowem i stwierdziwszy wyraźnie, że jest on narodowym socjalistą, że nie zgadza się z nim wielu marksistów ukraińskich, oświadczyła jednakże, że ton pisma "Riecz", a raczej zasadnicze ujęcie kwestii w piśmie "Riecz", jest najzupełniej nieprzyzwoite, niedopuszczalne dla demokraty wielkorosyjskiego lub tego, który chce uchodzić za demokratę. Niechaj "Riecz" obala wprost panów Doncowów, ale jest rzeczą zasadniczo niedopuszczalną, aby wielkorosyjski organ rzekomej demokracji zapominał o wolności oderwania się, o prawie do oderwania się(3).
W kilka miesięcy potem p. Mogilański — dowiedziawszy się z lwowskiej gazety ukraińskiej "Szlachy" o replice p. Doncowa, który zaznaczył między innymi, że "szowinistyczne wystąpienie pisma "Riecz" osądziła (napiętnowała?) w należyty sposób jedynie rosyjska prasa socjaldemokratyczna" — wystąpił w Nr 331 pisma "Riecz" z "wyjaśnieniami". "Wyjaśnienia" p. Mogilańskiego polegały na tym, że powtórzył trzykrotnie: "krytyka recept p. Doncowa " nie ma nic wspólnego z negowaniem prawa narodów do samookreślenia".
"Należy stwierdzić — pisał p. Mogilański — że i "prawo narodów do samookreślenia" nie jest żadnym fetyszem (słuchajcie!), w stosunku do którego krytyka jest niedopuszczalna: niezdrowe warunki życia narodu wywoływać mogą niezdrowe tendencje w sprawie samookreślenia narodowego, a ujawnienie tych tendencji nie oznacza jeszcze bynajmniej negowania prawa narodów do samookreślenia".
Jak widzicie, frazesy liberała o "fetyszu" były najzupełniej w duchu frazesów Róży Luksemburg. Było oczywiste, że p. Mogilański pragnie uchylić się od wyraźnej odpowiedzi na pytanie: czy uznaje on prawo do politycznego samookreślenia, tj. do oderwania się, czy też prawa tego nie uznaje?
I "Proletarskaja Prawda" (Nr 4 z dn. 11 grudnia 1913 r.) wręcz postawiła to pytanie zarówno p. Mogilańskiemu, jak i partii kadetów.
Gazeta "Riecz" zamieściła wówczas (Nr 340) niepodpisane, a więc oficjalne oświadczenie redakcji, zawierające odpowiedź na to pytanie. Odpowiedź ta sprowadza się do trzech punktów:
1) W § 11 programu partii k. d. mówi się wyraźnie, ściśle i jasno o "prawie do swobodnego kulturalnego samookreślenia narodów”.
2) "Proletarskaja Prawda" — według zapewnień pisma "Riecz" — "beznadziejnie miesza" samookreślenie z separatyzmem, oderwaniem się tego czy innego narodu.
3) "Rzeczywiście, kadeci nigdy w ogóle nie podejmowali się obrony prawa oderwania się narodów od państwa rosyjskiego (patrz artykuł: "Nacjonal-liberalizm a prawo narodów do samookreślenia" w piśmie "Proletarskaja Prawda", Nr 12 z dn. 20 grudnia 1913 r.)(4).
Zwróćmy uwagę przede wszystkim na punkt drugi oświadczenia pisma "Riecz". Jakże wyraźnie wykazuje on panom Sjemkowskim, Libmanom, Jurkiewiczom i innym oportunistom, że ich wrzaski i gadania o rzekomej "niejasności" albo „nieokreśloności” sensu „samookreślenia” są w rzeczywistości, tj. według obiektywnego ustosunkowania klas i walki klasowej w Rosji, najzwyklejszym powtórzeniem tego, co mówi liberalno-monarchistyczna burżuazja!
Gdy "Proletarskaja Prawda" postawiła oświeconym panom "konstytucjonalistom-demokratom" z pisma "Riecz" trzy pytania: 1) czy przeczą oni, że w całej historii demokracji międzynarodowej, zwłaszcza od połowy XIX stulecia, przez samookreślenie narodów rozumiane jest właśnie samookreślenie polityczne, prawo do utworzenia samodzielnego państwa narodowego? 2) czy przeczą oni, że znana uchwała międzynarodowego kongresu socjalistycznego w Londynie w r. 1896 ma to samo znaczenie? i 3) że Plechanow, który jeszcze w 1902 roku pisał o samookreśleniu, rozumiał przez nie właśnie samookreślenie polityczne? — Gdy „Proletarskaja Prawda" postawiła te trzy pytania, panowie kadeci zamilkli!!
Nie odpowiedzieli ani słowa, gdyż nie mieli co odpowiedzieć. Milcząco musieli przyznać, że "Proletarskaja Prawda" ma bezwzględną słuszność.
Wrzaski liberałów na temat niejasności terminu "samookreślenie", na temat tego, że pojęcie to jest u socjaldemokratów "beznadziejnie pomieszane" z separatyzmem — nie są niczym innym, jak dążeniem do zagmatwania kwestii, do uchylenia się od uznania powszechnie ustalonej przez demokrację zasady. Gdyby panowie Sjemkowscy, Libmanowie i Jurkiewicze nie byli takimi nieukami, powstydziliby się występować przed robotnikami w duchu liberalnym.
Idźmy jednak dalej. "Proletarskaja Prawda" zmusiła "Riecz" do przyznania się, że słowa o "kulturalnym" samookreśleniu mają w programie kadetów właśnie znaczenie negowania politycznego samookreślenia.
"Rzeczywiście, kadeci nigdy w ogóle nie podejmowali się obrony prawa "oderwania się narodów" od państwa rosyjskiego" —te słowa pisma "Riecz" nie darmo "Proletarskaja Prawda" polecała gazetom "Nowoje Wremia" i "Ziemszczyna" jako wzór " lojalności" naszych kadetów. Gazeta „Nowoje Wremia" w Nr 13563, nie omijając, oczywiście, sposobności do przyplątania "Żyda" i powiedzenia wszelakich złośliwości pod adresem kadetów, oświadczyła jednakże:
„Co dla esdeków stanowi aksjomat m
ądrości politycznej (tzn. uznanie prawa narodów do samookreślenia, do oderwania się), to w dzisiejszych czasach nawet w środowisku kadeckim zaczyna wywoływać różnice zdań”.Kadeci stan
ęli zasadniczo na zupełnie tym samym stanowisku, co "Nowoje Wremia", oświadczywszy, że "nigdy w ogóle nie podejmowali się obrony prawa oderwania się narodów od państwa rosyjskiego". To właśnie jest jedną z podstaw nacjonal-liberalizmu kadetów, ich bliskości do Puryszkiewiczów, ich ideowo-politycznej i praktyczno-politycznej zależności od tych ostatnich. Panowie kadeci uczyli się historii—pisała "Proletarskaja Prawda" — i wiedzą doskonale, do jakich, wyrażając się łagodnie, czynów "charakteru pogromowego" doprowadzało dość często w praktyce stosowanie odwiecznego prawa Puryszkiewiczów "łap, trzymaj za mordę". Znając doskonale feudalne źródło i charakter feudalny wszechwładzy Puryszkiewiczów, kadeci niemniej jednak stają całkowicie na gruncie stosunków i granic, przez tę właśnie klasę stworzonych. Wiedząc doskonale, jak wiele jest nieeuropejskiego, antyeuropejskiego (powiedzielibyśmy: azjatyckiego, gdyby to nie brzmiało w stosunku do Japończyków i Chińczyków jak niezasłużone lekceważenie) w stosunkach i granicach, stworzonych lub określonych przez tę klasę, panowie kadeci uznają je jednakże za kres, którego przestąpić nie można.
To właśnie jest przystosowaniem się do Puryszkiewiczów, płaszczeniem się przed nimi, obawą zachwiania ich stanowiska, obroną ich przed ruchem ludowym, przed demokracją. "Oznacza to faktycznie — pisała "Proletarskaja Prawda"—przystosowanie się do interesów obszarników-feudałów i do najgorszych nacjonalistycznych przesądów panującego narodu zamiast systematycznej walki z tymi przesądami".
Jako ludzie obznajomieni z historią, roszczący sobie pretensje do demokratyzmu, kadeci nie próbują nawet twierdzić, że ruch demokratyczny, który cechuje w dobie obecnej zarówno Europę Wschodnią jak i Azję, dąży do przerobienia jednej i drugiej na wzór cywilizowanych krajów kapitalistycznych — że ruch ten musi koniecznie zostawić nietknięte granice, ustalone przez epokę feudalną, epokę wszechwładzy Puryszkiewiczów i wyzucia z praw szerokich warstw burżuazji i drobnomieszczaństwa.
Że kwestia, podjęta przez polemikę pisma "Proletarskaja Prawda" z gazetą „Riecz”, nie była bynajmniej tylko kwestią literacką, że dotyczyła rzeczywiście aktualnych zagadnień politycznych, tego dowiodła, między innymi, ostatnia konferencja partii k. d. 23—25 marca'1914 roku. W oficjalnym sprawozdaniu gazety "Riecz" (Nr 83 z dn. 26 marca 1914 r.) z tej konferencji czytamy:
"Zagadnienia narodowe były równie
ż szczególnie gorąco omawiane. Delegaci kijowscy, do których przyłączyli się N. Niekrasow i A. Kolubakin, wskazywali, że kwestia narodowa jest dojrzewającym czynnikiem wielkiej wagi, na rzecz którego należy poczynić koncesje bardziej stanowcze niż dotychczas. F. Kokoszkin wskazał jednakże (jest to samo "jednakże”, które odpowiada szczedrynowskiemu <ale> — mię rosną uszy powyżej czoła, nie rosną>), że zarówno program, jak i dotychczasowe doświadczenie polityczne nakazują, by z „rozciągłymi formułami” apolitycznego samookreślenia narodów obchodzić się, bardzo ostrożnie."Te w najwyższym stopniu znamienne wywody na konferencji kadeckiej zasługują na najbaczniejszą uwagę wszystkich marksistów i wszystkich demokratów. (Zaznaczymy w nawiasach, że "Kijewskaja Mysl", pismo, które najwidoczniej doskonale jest poinformowane i niewątpliwie słusznie oddaje myśli p. Kokoszkina — dodaje, że Kokoszkin specjalnie wysuwał, naturalnie jako ostrzeżenie pod adresem swych oponentów, groźbę "rozpadnięcia się" państwa).
Oficjalne sprawozdanie gazety „Riecz” napisane jest w sposób mistrzowsko-dyplomatyczny, aby jak najmniej unieść zasłonę, aby jak najwięcej ukryć. A mimo to jest rzeczą w zasadniczych zarysach jasną, co zaszło na konferencji kadeckiej. Delegaci, liberalni burżua, obznajomieni ze stanem rzeczy na Ukrainie, oraz "lewicowi" kadeci wysunęli właśnie kwestię politycznego samookreślenia narodów. Inaczej p. Kokoszkin nie miałby żadnego powodu nawoływać do "ostrożnego obchodzenia się" z tą "formułą".
W programie kadetów, który, rzecz oczywista, znany był delegatom konferencji kadeckiej, figuruje właśnie nie polityczne, lecz "kulturalne" samookreślenie. Oznacza to, że p. Kokoszkin bronił programu przed delegatami z Ukrainy, przed lewicowymi kadetami, bronił samookreślenia "kulturalnego" przeciw "politycznemu". Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że, przeciwstawiając się "politycznemu" samookreśleniu, wysuwając groźbę "rozpadnięcia się państwa", kwalifikując formułę "samookreślenia politycznego" jako rozciągłą (zupełnie w duchu Róży Luksemburg!), pan Kokoszkin bronił nacjonal-liberalizmu wielkorosyjskiego przeciw bardziej "lewicowym" lub bardziej demokratycznym żywiołom partii k. d. i przeciw burżuazji ukraińskiej.
Jak wynika ze zdradzieckiego słówka "jednakże" w sprawozdaniu gazety "Riecz", p. Kokoszkin zwyciężył na konferencji kadeckiej. Wielkorosyjski nacjonal-liberalizm zatryumfował wśród kadetów. Czyż zwycięstwo to nie przyczyni się do otrzeźwienia umysłów tych nierozumnych jednostek spośród marksistów Rosji, które w ślad za kadetami zaczęły się również obawiać "rozciągłych formuł politycznego samookreślenia narodów” ?
Przyjrzyjmy się jednakże od strony zasadniczej biegowi myśli p. Kokoszkina. Powołując się na "dotychczasowe doświadczenie polityczne" (tzn. oczywiście na doświadczenie 1905 r., gdy burżuazja wielkorosyjska przestraszyła się z powodu swych przywilejów narodowych i swym przestrachem przestraszyła partię kadecką), wysuwając groźbę "rozpadnięcia się państwa", pan Kokoszkin wykazał świetne zrozumienie tego, że samookreślenie polityczne nie może oznaczać nic innego, jak tylko prawo do oderwania się i utworzenia samodzielnego państwa narodowego.
Zachodzi pytanie, jak należy zapatrywać się na te obawy pana Kokoszkina ze stanowiska demokracji w ogóle i ze stanowiska proletariackiej walki klasowej w szczególności?
Pan Kokoszkin chce nas zapewnić, że uznanie prawa do oderwania się zwiększa niebezpieczeństwo "rozpadnięcia się państwa". Jest to punkt widzenia strażnika Mymriecowa z jego dewizą "łap i trzymaj za mordę". Ze stanowiska demokracji w ogóle sprawa przedstawia się zgoła odwrotnie: uznanie prawa do oderwania się zmniejsza niebezpieczeństwo "rozpadnięcia się państwa".
Pan Kokoszkin rozumuje zupełnie w duchu nacjonalistów. Na swym ostatnim zjeździe gromili oni Ukraińców "mazepińców". Ruch ukraiński — wołał pan Sawienko i Ska — zagraża osłabieniem więzi pomiędzy Ukrainą a Rosją, albowiem Austria swą polityką ukrainofilską wzmacnia więź pomiędzy Ukraińcami a Austrią! I pozostawało rzeczą niezrozumiałą, dlaczego to Rosja nie może spróbować „wzmocnić” więzi pomiędzy Ukraińcami a Rosją za pomocą tejże metody, którą panowie Sawienkowie poczytują za grzech Austrii, tj. przez nadanie Ukraińcom wolności języka ojczystego, samorządu, sejmu autonomicznego itp.?
Rozumowania panów Sawienków i Kokoszkinów są zupełnie jednorodne, jednakowo śmieszne i niedorzeczne pod względem czysto logicznym. Czy nie jest jasne, że im więcej wolności posiadać będzie narodowość ukraińska w tym czy innym kraju, tym trwalsza będzie więź, łącząca tę narodowość z danym krajem? Zdaje się, że niepodobieństwem jest występować przeciwko tej elementarnej prawdzie, jeśli się nie zrywa ostatecznie z wszelkimi przesłankami demokratyzmu. A czy może istnieć większa wolność narodowości, jako takiej, niż wolność oderwania się, wolność utworzenia samodzielnego państwa narodowego?
Aby wyjaśnić jeszcze bardziej tę gmatwaną przez liberałów (i tych, którzy z braku zrozumienia klepią za nimi pacierz) kwestię, przytoczymy najprostszy przykład. Weźmy sprawę rozwodu. Róża Luksemburg pisze w swym artykule, że scentralizowane państwo demokratyczne, godząc się zupełnie z autonomią poszczególnych części, powinno przekazać kompetencji parlamentu centralnego wszystkie ważniejsze dziedziny prawodawstwa i między innymi prawodawstwo rozwodowe. Ta troska o zabezpieczenie wolności rozwodu przez centralne władze demokratycznego państwa jest najzupełniej zrozumiała. Reakcjoniści są przeciw wolności rozwodu, nawołując do „ostrożnego obchodzenia się” z nią i krzycząc, że oznacza ona „rozpadnięcia się rodziny”. Demokracja zaś sądzi, że reakcjoniści postępują obłudnie, broniąc w rzeczywistości wszechwładzy policji i biurokracji, przywilejów jednej płci i najgorszego ciemiężenia kobiety —że faktycznie wolność rozwodu oznacza nie rozpadnięcie się związków rodzinnych, lecz przeciwnie, utrwalenie ich na jedynie możliwych i trwałych w społeczeństwie cywilizowanym podstawach demokratycznych.
Oskarżanie stronników wolności samookreślenia, tj. wolności oderwania się, o popieranie separatyzmu — jest takim samym głupstwem i taką samą obłudą, jak oskarżanie stronników wolności rozwodu o pobudzanie do burzenia związków rodzinnych. Podobnie jak w społeczeństwie burżuazyjnym przeciw wolności rozwodów występują obrońcy przywilejów i sprzedajności, na których wznosi się burżuazyjna instytucja małżeństwa, tak w państwie kapitalistycznym negowanie wolności samookreślenia, tj. oderwania się narodów, oznacza jedynie obronę przywilejów narodu panującego i policyjnych metod administracji z uszczerbkiem dla demokratycznych.
Jest rzeczą niewątpliwą, że politykierstwo, wyrastające z całokształtu stosunków społeczeństwa kapitalistycznego, wywołuje nieraz nader lekkomyślną, a nawet po prostu niedorzeczną gadaninę parlamentarzystów albo publicystów na temat oderwania się tego czy innego narodu. Ale tylko reakcjoniści mogą dawać się zastraszyć (albo udawać, że są zastraszeni) tego rodzaju gadaniną. Kto stoi na stanowisku demokracji, tj. rozstrzygania spraw państwowych przez masę ludności, ten wie doskonale, że gadaninę politykierów dzieli od decyzji mas „dystans olbrzymich rozmiarów”. Masy ludności wiedzą doskonale, na podstawie codziennego doświadczenia, o znaczeniu związków geograficznych i ekonomicznych, o tej przewadze, jaką posiada wielki rynek i wielkie państwo, i decydują się na oderwanie jedynie wtedy, gdy ucisk narodowy i tarcia narodowe czynią współżycie zupełnie nie do zniesienia, hamują wszystkie i wszelakie stosunki gospodarcze. W tym zaś wypadku interesy rozwoju kapitalistycznego i wolności walki klasowej będą właśnie po stronie odrywającego się narodu.
Tak więc, z jakiejkolwiek strony przyjrzymy się wywodom pana Kokoszkina, okazują się one szczytem nonsensu oraz drwinami z zasad demokracji. Ale pewna logika w rozumowaniu tym istnieje; jest to logika interesów klasowych burżuazji wielkorosyjskiej. Pan Kokoszkin, jak i większość partii k. d., jest lokajem worka pieniężnego tej burżuazji. Broni on jej przywilejów w ogóle, jej przywilejów państwowych w szczególności, broni ich wraz z Puryszkiewłczem, w jednym szeregu z nim — z tą tylko różnicą, że Puryszkiewicz więcej wierzy w knut pańszczyźniany, a Kokoszkin i Ska widzą, że knut ten jest mocno postrzępiony przez rok 1905, i więcej mają zaufania do burżuazyjnych środków oszukiwania mas, np. do straszenia drobnomieszczan i chłopów widmem „rozpadnięcia się państwa”, do okłamywania ich frazesami o powiązaniu „wolności ludowej” z tradycyjnymi podstawami historycznymi itd.
Wrogie stanowisko libera
łów wobec zasady politycznego samookreślenia narodów posiada jedno i tylko jedno realne znaczenie klasowe: nacjonal-liberalizm, obrona przywilejów państwowych wielkorosyjskiej burżuazji. I oportuniści Rosji spośród marksistów — oportuniści, którzy właśnie teraz, w epoce reżymu 3 czerwca ruszyli w pochód przeciw prawu narodów do samookreślenia, wszyscy ci panowie: likwidator Sjemkowski, bundowiec Libman, ukraiński drobnomieszczanin Jurkiewicz — w rzeczywistości wloką się po prostu w ogonie nacjonal-liberalizmu, demoralizują klasę robotniczą ideami nacjonal-liberalizmu.Interesy klasy robotniczej i jej walki przeciw kapitalizmowi wymagają całkowitej solidarności i najściślejszej jedności robotników wszystkich narodów, wymagają, by nacjonalistycznej polityce burżuazji wszelkiej narodowości dany był odpór. Dlatego też, zarówno negowanie przez socjaldemokratów prawa do samookreślenia, tj. prawa do oderwania się narodów uciśnionych, jako też i popieranie przez socjaldemokratów wszystkich żądań narodowych burżuazji uciśnionych narodów, byłoby uchyleniem się od zadań polityki proletariackiej i podporządkowaniem robotników polityce burżuazyjnej. Robotnikowi najemnemu jest wszystko jedno, czy burżuazja wielkorosyjska w wyzyskiwaniu go będzie miała przewagę nad burżuazją innych narodów, czy burżuazja polska nad żydowską itd. Robotnik najemny, który świadom jest interesów swej klasy, obojętny jest i na przywileje państwowe kapitalistów wielkorosyjskich, i na obiecanki kapitalistów polskich lub ukraińskich, że raj będzie na ziemi, gdy oni posiadać będą przywileje państwowe. Rozwój kapitalizmu posuwa się i będzie posuwał się naprzód tak czy inaczej, żarów no w jednym pstrym państwie, jak w poszczególnych państwach narodowych.
Tak czy owak robotnik najemny pozostanie obiektem wyzysku, skuteczna zaś walka przeciw temu wyzyskowi wymaga wyzwolenia proletariatu z pęt nacjonalizmu, zupełnej, że tak powiem, neutralności proletariuszy wobec walki burżuazji różnych narodów o pierwszeństwo. Najmniejsze poparcie przez proletariat jakiegokolwiek narodu przywilejów "własnej" narodowej burżuazji nieuchronnie wywoła nieufność proletariatu innego narodu, osłabi międzynarodową solidarność klasową robotników, doprowadzi do rozłamu wśród nich ku radości burżuazji. Negowanie zaś prawa do samookreślenia, czyli oderwania się, oznacza w praktyce, siłą rzeczy, poparcie przywilejów narodu panującego.
Jeszcze naoczniej możemy przekonać się o tym, jeśli weźmiemy konkretny przykład oderwania się Norwegii od Szwecji.
Rozdział VI: Oderwanie się Norwegii od Szwecji